Małpa z karabinem, czyli Frycz Modrzewski przewraca się w grobie

O przedstawicielach dyscyplin w rodzaju socjologii nigdy nie miałem przesadnie wysokiego mniemania: z jednej strony, gadające głowy w telewizji zawsze przerażały mnie totalnym pustosłowiem, z drugiej – parałem się w życiu przez moment liftingiem i ten epizod utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że absolutnie każdy, kto nie jest analfabetą, może pisać o socjologii. No i dobrze, myślałem, w końcu nie ma dość supermarketów w Polsce żeby zapewnić pracę wszystkim absolwentom – ale niestety rozpanoszone prymitywy rozpełzają się coraz szerzej. Zgrzytałem zębami coraz mocniej z każdym napotkanym humanistą obnoszącym się ze swoją matematyczną ignorancją, cierpiałem na niestrawność gdy mianowane autorytety z pogardą odnosiły się do inżynierów… Są jednak na tym świecie rzeczy ważniejsze niż dobre samopoczucie Konrada Banachewicza, więc znosiłem katusze we względnym milczeniu.

Ale raz na jakiś czas zdarza się tak spektakularny wykwit aroganckiego tumanizmu, że po prostu trzeba zacytować jednego z bohaterów Sapkowskiego: non, kurwa, possumus. I to jest właśnie ten moment.

W swoim pędzie do ulepszania świata, “Gazeta Wyborcza” zaprasza na łamy różnych ludzi mających coś do powiedzenia na temat edukacji. W większości przypadków wartość merytoryczna ich wypowiedzi jest na poziomie rubryki “Gwiazdy mówią Dziennikowi” u konkurencji, ale że są to ludzie mający – o zgrozo! – pewien wpływ na system edukacji w Polsce, warto się czasem przemęczyć. W zeszłym tygodniu na łamach dał głos Majcherek Janusz, profesor czegoś tam w Instytucie Filozofii I Socjologii w Krakowie:

http://wyborcza.pl/1,75515,6801961,Specjalisci_i_manipulatorzy.html

No i jak to mówią, pojechał po bandzie.

Pogląd o prymacie nauk ścisłych i technicznych nad humanistycznymi i społecznymi nie odzwierciedla jednak bynajmniej żadnych nowoczesnych trendów, lecz jest reliktem XIX-wiecznego nurtu filozoficzno-światopoglądowego znanego jako pozytywizm – I na dzień dobry ustawiamy sobie pole do dyskusji. Nie żebym przesadnie wierzył w sensowność takich porównań (jak ustalić czy matematyka jest warta więcej od historii? Bez sensu – ale znamienne, że tych słów nie pisze przedstawiciel porządnej nauki humanistycznej, tylko socjolog), ale w porządku: są różne sposoby leczenia kompleksów. Relikt? Czemu nie, w sumie wpasowuje się taka fraza w dominujący obecnie trend do uwielbiania wszystkiego co nowoczesne, w połączeniu z tępieniem tradycji utożsamianej z zacofaniem.

Należą do nich (zwolenników pozytywizmu – KPB) twórcy profilu i programu polskiego szkolnictwa powszechnego. Idąc w ślady swych prekursorów z dwóch ubiegłych stuleci, wierzą oni naiwnie, że wiedza rodzi się z gromadzenia i uogólniania danych faktograficznych, a jej kluczowymi dziedzinami są nauki przyrodnicze i ścisłe. – nasuwa się w tym momencie pytanie, z czego – zdaniem tumanisty Majcherka – bierze się wiedza? Niepokalane poczęcie? Nie, przecież wiara w takie zjawiska nie przystaje do nowoczesnego społeczeństwa otwartego… Mam osobiście teorię: otóż wiedza w socjologii (o ile coś takiego w ogóle istnieje) wynika z tego, co powiedziały autorytety. Co skądinąd jest bardzo wygodne: nie trzeba się wysilać, tworzyć niczego oryginalnego: wystarczy tylko odpowiednio długo trzymać się w miejscu – “politicians, whores and buildings – all become respectable, if they last long enough”, jak mówił jeden z bohaterów “Chinatown”. Dołożyłbym do tej grupy jeszcze humanistów – w przeciwieństwie do matematyków, którzy twórczo “szczytują” w okolicach trzydziestki, a potem jest już tylko trwanie.

Stosownie do tych wyobrażeń polska szkoła maltretuje uczniów wtłaczaniem im do głów niezliczonej liczby faktów, a przedmioty przyrodnicze górują ilościowo i zakresowo w planach nauczania nad humanistycznymi. – nie wiem jaka jest pogoda na planecie tumanisty Majcherka, ale z całą pewnością inna niż u mnie – bo fakt, że funkcjonujemy w odmiennych wymiarach jest oczywisty. Przedmioty przyrodnicze górują? Matematyka, której program jest cięty i okrawany z roku na rok – zarówno na poziomie liceum, jak i na studiach wyższych? W toku swojej edukacji zazdrościłem czasem ludziom, którzy kończyli szkołę kilka lat wcześniej, bo mieli okazję dowiedzieć się z przedmiotów ścisłych ciut więcej niż ja, ale gdy słucham świeżych absolwentów, czuję się jak absolutny tytan – więc ta tendencja nie zaczęła się wczoraj, a można wręcz odnieść wrażenie jednostajnego przyspieszenia (wersja dla majcherkopodobnych; dzieje się coraz szybciej).

Ludzie o wąskospecjalistycznym wykształceniu techniczno-inżynierskim często są istotnie bardziej podatni na polityczną agitację i ideologiczne sugestie, wykazując się ignorancją w rozpoznawaniu ich bałamutności. “ – słodkie, prawda? Z jednej strony, tumanista M. zgrabnie prześlizguje się nad tym, jakie wykształcenie mieli ludzie tworzący zbrodniczne systemy dwudziestego wieku: w końcu Hitler był fizykiem, Goebbels chemikiem, Stalin doktoryzował się z matematyki, a Beria to informatyk… Z drugiej, jakoś umknęło mu, że nauki przyrodnicze były jedynymi w miarę odpornymi na ideologiczne szaleństwa zeszłego stulecia: demolowano historię, filologie czy ekonomię, ale prawa fizyki czy logiki mają to do siebie, że są niezmienne… Twierdzenie Talesa działa niezależnie od tego, czy u władzy są socjaliści, monarchiści, czy akurat szaleje anarchia.

Gdybym był paranoikiem (albo uważałbym, że Majcherek ma dośc mózgu na stworzenie takiej koncepcji), uznałbym komentowane przeze mnie brednie za wyraz perfidnego planu. Według mnie, jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi jego socjologiczna mość: ludzie z wykształceniem ścisłym są przyzwyczajeni do logiki i mają znacznie mniejszą skłonność do przyjmowania czegokolwiek na wiarę (chyba że nie biorą analitycznej części mózgu idąc, powiedzmy, na wybory – ale to osobna kwestia). Chemiczna reakcja nie zacznie przebiegać inaczej wskutek większej empatii badacza, strony równania muszą się zgadzać, kod musi się poprawnie skompilować…

A jeśli coś nie działa, to gdzieś jest błąd – i “ścisłowiec” zacznie go szukać. Dobrym potwierdzeniem tej tezy są dla mnie wspomnienia ludzi zmuszonych za komuny do zdawania egzaminów z ekonomii politycznej socjalizmu (starszych czytelników proszę o korektę jeśli pokręciłem nazwę przedmiotu): wszyscy zgodnie mówią, że logiki nie było w tym za grosz, więc triumfy święciła zasada trzech “z” – zakuć, zdać, zapomnieć. Formułujący te bzdury “naukowcy” mają się po dziś dzień świetnie, a wnioski odnośnie tego kto miał rację, proszę sobie z historii po 1989 wyciągnąć samodzielnie (dla majcherkopodobnych: socjalizm upadł gospodarczo, bo był wewnętrznie sprzeczny).

A jak ujawnił na tych łamach już w zeszłym roku Piotr Cieśliński (…) rynkowa kariera wyrafinowanych instrumentów finansowych, których upowszechnienie doprowadziło do kryzysu amerykańskiego systemu bankowego i w rezultacie do załamania gospodarki światowej, była dziełem fizyków i matematyków opracowujących skomplikowane modele funkcjonowania tych derywatów. “ – a tutaj to już po prostu ręce opadają – po to tylko, by złożyć się w pięści rwące się do reedukacji aroganckiego socjologa (do niektórych ludzi można trafić przez głowę, do innych – wręcz przeciwnie; niejaki Majcherek ewidentnie zalicza się do tej ostatniej kategorii). Jedno zdanie, cztery linijki – i cztery bzdury.

Po pierwsze, samemu nie łaska sformułować logicznych wniosków – ale czego oczekiwać od socjologa? – tylko należy się podeprzeć autorytetem. Większość podręczników logiki i erystyki wspomina o tego rodzaju sztuczkach (“dowód przez autorytet”, jak to się sarkastycznie mawiało u mnie na wydziale), ale od człowieka zajmującego się zawodowo przelewaniem z pustego w próżne nie ma co oczekiwać znajomości elementarza. W końcu on jest ponad to.

Po drugie, rynkowej kariery instrumentom pochodnym na ryzyko kredytowe (to zapewne ma na myśli tumanista Majcherek) nie zapewnili matematycy i fizycy. Tak się składa że napisałem z ryzyka kredytowego doktorat i podejrzewam, że wiem o tym więcej niż czterech Majcherków razem wziętych. Nie chcę zanudzać czytających żargonem, więc proszę mi uwierzyć na słowo: artykuły z tej dziedziny, gdzie formułuje się matematyczne modele instrumentów finansowych, mają bardzo precyzyjną instrukcję obsługi – nasz model działa przy takich założeniach, w tych okolicznościach może zawodzić, błąd prognozy wynosi tyle a tyle. READ THE FUCKING MANUAL, jak to się pisze często na internetowych forach.

Mamy wolność słowa i swobodny przepływ wiedzy, więc do publikacji tego rodzaju mają też dostęp ekonomiści – a za to, że modele stosowano w sposób kompletnie nieodpowiedni doprawdy ciężko winić autorów akademickich publikacji. Finansiści to w sporej części banda zadufanych ignorantów i wyposażenie ich w narzędzia takie jak instrumenty pochodne to ekwiwalent wręczenia małpie nowiutkiego karabinu maszynowego. “To nie kryzys, to rezultat” – cytując Kisiela, a tumanista Majcherek obwiniający twórców narzędzia za skutki bezmyślnego używania tegoż to rzadki, nawet jak na to środowisko, przykład intelektualnej bezczelności połączonej ze sporą dozą chamstwa.

Bzdura trzecia jest mocno powiązana z drugą: modele, o których mówi Majcherek, opisywały prostą sytuację typu jeden portfel kredytów, który ktoś chce ubezpieczyć. Nie przewidywały finasowej piramidki (która jest najzwyklejszym w świecie przekrętem), i co ważniejsze: nie brały pod uwagę ludzkiej krótkowzroczności. Oczywiście można to skrytykować jako brak realizmu, ale dla nikogo zajmującego się statystyką nie jest normalne zakładanie ciągłego wzrostu wartości rynku nieruchomości. Ale powtarzam własny błąd: facet prowadzący warzywniak na rogu rozumie, że po wzroście cen musi przyjść spadek. Fizyk czy matematyk, nawet jeśli zaczadział akademicką atmosferą i osłabł mu kontakt z prawdziwym życiem, co rusz musi sobie odświeżyć pamięć analizując dane historyczne. Ale tumanista Majcherek? Skąd jemu to wiedzieć, nieszczęsnemu ?

Po czwarte, nie ma żadnego załamania gospodarki światowej – ponosimy po prostu konsekwencje nadmiernego uzależnienia wielu gałęzi przemysłu od spekulacji (casus słynnych już opcji walutowych, którymi przejął się Waldemar “Portret pamięciowy” Pawlak). Wbrew kasandrycznym stękom rozmaitej maści gazetowych mędrków, nie mamy też do czynie nia z żadnym końcem kapitalizmu: po prostu po hossie przyszła bessa i jeśli tylko rządy nie dostaną kolektywnego ataku umysłowej biegunki, nie ma najmniejszego powodu żeby przechodzić na ręczne sterowanie całym tym interesem. Rynek wyeliminował nieefektywne jednostki – pod warunkiem że nie będziemy przeszkadzać, na miejsce upadłych banków powstaną nowe, a krótkoterminowe koszta takiego przejścia będą znacznie niższe od spłacania tych wszystkich planów typu “bailout” przez następne pokolenia.

Miałem się jeszcze – po piąte – popastwić trochę nad napuszonym językiem, ale prawdę powiedziawszy nie bardzo mi się chce. Jedna z zalet systemu liberalnego jest taka, że każdy ma przed sobą pełne spektrum możliwości: jesli starczy mu sił i zdolności, może być naukowcem, politykiem, wojskowym… Jak dowodzi przykład Majcherka, absolutnie każdy może też zostać profesorem uniwersytetu.

Ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nie całkiem o to chodziło.

Leave a comment